Do tej pory wszystkie nasze wyprawy w góry były jednodniowym zjawiskiem, były wyprawy kiedy spaliśmy w jakimś domku, jednak była to zawsze nasza stała baza noclegowa. Tym razem Łysy, Chudy, Karol, Łukasz, Wojo, czyli dokładnie ta sama ekipa co w lipcu 2006 była w Żywcu. Wyruszyła na dwudniowy wypad w góry, z noclegiem na szlaku. Każdy z nas był wyposażony w duży plecak (ponad 20kilo), w którym był śpiwór, namiot, karimata, jedzenie i ubrania. Nasza wyprawa zaczęła się bardzo wcześnie bo o 4:30 rano mieliśmy pociąg z Rybnika do Pszczyny w której wsiedliśmy do pociągu zmierzającego do Żywca. W Żywcu mieliśmy szybką przesiadkę podczas której moja skromna osoba, po kopnięciu w wystającą płytkę i straceniu równowagi w wyniku przeważenia mnie przez placek "poskłodała się jak colsztok" na peronie, lekko ranny w rękę wsiadłem w pociąg do Suchej Beskidzkiej, tam nastąpiła ostatnia przesiadka do busika który zawiózł nas do Zawoi Widły. Skąd rozpoczęliśmy nasz marsz. Początkowo prosta droga nie wskazywał tego co czeka nas po przekroczeniu granicy "Babiogórskiego parku". Ostre podejście powodowało zmęczenie wzmagane ciężkimi plecakami niesionymi na naszych barkach. Na pierwszy dłuższy postój w Markowych Szczawinach dotarliśmy na raty, najpierw Karol z Chudy, następnie Łysy, Łukasz i Wojo. Z Markowych Szczawin wyruszyliśmy w dalszą drogę na Babią górę "percią akademicką". Perć jest jednym z piękniejszych szlaków w Beskidach, jest to jednak niebezpieczny szlak, szczególnie po deszczu gdy mokre są drabinki i ślizgamy się wchodząc po nich (akurat mieliśmy szczęście że zaczął padać deszcz podczas wchodzenia). Podczas wchodzenia percią w mało ciekawym momencie urwało mi się ramiączko z plecaka, tylko dzięki zapięciu pasa biodrowego nie wyrwało mi ręki którą trzymałem łańcuch, gdyby nastąpiło oderwanie ręki z łańcucha, poleciał bym w dół i (...) Na szczyt Babiej jako pierwszy dotarł Łysy, następnie Karol, Chudy i Wojo z Łukaszem. Krótki odpoczynek i zaparzenie herbatki oznaczało iż jesteśmy w połowie drogi tego dnia. Dalsza droga przez przełęcz Brona, Małą Babia Górę, była coraz bardziej męcząca, jednak my szliśmy dalej nie zważając na zmęczenie. Gdy byliśmy już niedaleko Głuszanek zaczęło się ściemniać, pogrążeni w ciemnościach szliśmy lasem wypatrując szlaku. Nagle okazało się iż zgubiliśmy szlak, zaczęło się robić nieciekawie, było ciemno, my byliśmy zmęczeni, ciążyły na nas plecaki, a jak by było mało tego to zaczęło kropić. Ostatecznie udało nam się odnaleźć szlak, oczywiście to nie był koniec problemów, okazało się iż sporą część drogi musieliśmy pokonać w dużym błocie, oczywiście w tym czasie rozpadało się na dobre. Przemoczeni, zmęczeni dotarliśmy do pola biwakowego Gluszanki, tam poczęstowano nas na wejściu herbatą (wielkie dzięki dla tych ludzi). Bardzo zmęczeni poszliśmy spać. Rano nastąpiła zmiana naszych planów, udaliśmy się na autobus, który zawiózł nas do Żywca, gdzie pojedliśmy, napiliśmy się kawy i ostatecznie wsiedliśmy do pociągu który po dwóch przesiadkach zawiózł nas do Rydułtów.
Zdjęcia z wyprawy znajdują się w Galerii